No i jest — padł calak Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii. Ależ to była jazda bez trzymanki. RGG dowiozło nam najbardziej szaloną część serii, a patrząc na absurdalność części z Ichibanem było to wyzwanie. 56 godzin na grę, którą można ukończyć w 20 godzin. Chwytałem się minigierek, spędziłem godziny na karaoke, jeździłem Dragon Kartami. W sumie została mi do zdobycia jedna skrzynia — tylko musiałbym pograć w golfa... I być może to zrobię!
Bo widzicie, nie celowałem w zrobienie osiągnięć — chciałem po prostu wyczyścić grę. A osiągnięcia, to jest coś, co jest mi kompletnie do szczęścia niepotrzebne. Wpadały same. Nie ograłem na przykład wszystkich gier na automatach — bo nie jestem fanem starych dokonań Segi, nie było za to też nagród w grze. Z chęcią robiłem minigierki, w których mogłem dostać dodatkowego członka załogi czy skarb — bo lubiłem to cholerstwo zbierać. Pokonanie Amonów było na liście od zawsze — chociaż w większości Yakuz unikam tego cholerstwa.
W każdym razie mam growego kaca. O ile cała historia była taka hehe, z jajem, szalonym niczym Majima, tak ostatnia scena spowodowała, że się wzruszyłem. I czekam cholernie, jak mi uratują Kiryu, bo polubiłem go przez te wszystkie gry.
#giereczkowo #lad #likeadragon