#DWGriffith

2025-09-19

Jon S. Baird – „Stan & Ollie“ (2018)

Das hier ist weniger ein Biopic als ein Denkmal. Jon S. Bairds Film über das späte Kapitel von Laurel und Hardy zieht keinen Vorhang auf, um Skandale oder verborgene Abgründe zu enthüllen. Er legt eine Patina der Nostalgie über zwei Komiker, die ihre größten Triumphe längst hinter sich hatten. Ein Film über Nachklänge und über das mühsame Leben nach dem Ruhm. Über die Frage, was von einem Mythos bleibt, wenn die Industrie, die ihn erzeugte, längst weitergezogen ist. (ARD)

Dr. Dani Sanchezanalgesicsleep
2025-08-25

Supposedly, “Won in a Cupboard” (1914) is a send up of D.W. Griffith’s short crime thriller “An Unseen Enemy” (1912), which was the first film to star The Gish Sisters.

teledyn 𓂀teledyn@mstdn.ca
2025-02-16

@lauren @klausfiend @LPerry2

I saw Triumph of the Will and Birth of a Nation in school, but only because it was film school. I agree with Lauren; these should be more broadly seen (with appropriate context added).

I suspect that if Birth of a Nation was standard fare in American middle school, there would be a lot less mis- and dis-information about racism in America going unchallenged. Perhaps your recent electoral disaster could even have been averted.

The Germans took the right path after WWII. They decided everyone should know the whole story of their atrocious acts, even though many wanted to just leave it behind, much like the American right professes about its own history.

#DWGriffith #racism #history #forgotten

altfgclassicsaltfgclassics
2023-08-03

CARL DAVIS (1936–2023)

An in the UK, Davis composed scores for (e.g., PRIDE AND PREJUDICE) and .

winner for THE FRENCH LIEUTENANT'S WOMAN (1981), starring and .

Davis also composed new scores for restored , notably:

BEN-HUR, starring
's INTOLERANCE
's NAPOLEON.

Vintage EdmontonVintageEdmonton@mstdn.ca
2023-03-31

March 31, 1919 and it's Love's Struggle Through The Ages at Vintage Edmonton:
vintageedmonton.com/2023/03/ma
#yeg #yeghistory #yegheritage
#Film #DWGriffith

Pan Optykonpanoptykon@c.im
2023-01-15

Przedwczoraj pisałem tu o pierwszym filmie, w którym pojawia się postać Edgara Allana Poego – był to "Edgar Allen Poe" z 1909 roku w reżyserii Davida Warka Griffitha.

A jaki był pierwszy film na podstawie twórczości Poego? No cóż, to bardziej skomplikowane.

Bo jeśli szukamy filmu, który nie pozostawia w tej kwestii żadnych wątpliwości, to powinniśmy skierować uwagę na "Zemstę sumienia" ("The Avenging Conscience") z 1914 roku, także w reżyserii Davida Warka Griffitha (o tej produkcji napiszę nieco więcej w przyszłości). Przynajmniej na gruncie amerykańskim, ponieważ rok wcześniej za sprawą Alice Guy-Blaché wydarzyło się coś we Francji (o tym też napiszę więcej w przyszłości).

Ale jeśli przez "film na podstawie twórczości Poego" rozumiemy nie tylko jej oficjalne adaptacje, ale także filmy nią inspirowane, to być może powinniśmy skierować się do innej produkcji, też w reżyserii Griffitha, która trafiła na do sprzedaży siedem miesięcy po filmie "Edgar Allen Poe". A mianowicie o "Zamurowanym pokoju" ("The Sealed Room").

Jest to nieco ponad dziesięciominutowy film opowiadający o królu, który zleca budowę "miłosnego gniazdka" w postaci pomieszczenia z jednym wejściem, w którym mógłby spędzać czas z ukochaną. Ta ukochana ma zaś kochanka i... No, sądzę, że wiecie, czego możecie spodziewać się dalej po filmie o takim tytule.

Wyobrażam sobie, że gdyby to, czy "Zamurowany pokój" można uznać za film inspirowany twórczością Poego, mieli roztrząsnąć rabini, to jeden powiedziałby, że tak, a drugi, że nie. Ten pierwszy mógłby zauważyć, że intryga filmu ma punkty wspólne z "Beczką Amontillada", nowelą Poego z 1846 roku. Drugi jednak mógłby zwrócić uwagę na to, że ze względu na wątek zdrady i zemsty na niewiernej kochance historii tej bliżej do "Tajemniczego dworu" Balzaca z 1831 roku.

Zważywszy jednak na to, że Griffith nieco wcześniej zrealizował film o Poem, a w 1914 roku dokonał oficjalnej adaptacji jego utworów (tak, liczba mnoga jest tu uzasadniona), ten pierwszy rabin mógłby stwierdzić, że coś jednak jest na rzeczy.

I ja bym się do opinii tego pierwszego rabina przychylał, zarazem zgadzając się z zastrzeżeniami tego drugiego. Znaczy - uznałbym, że jest to film, w którym można dopatrzyć się inspiracji obydwoma utworami.

Jeśli macie ochotę zobaczyć film, to jest dostępny m.i.n tutaj: youtube.com/watch?v=GqRBpOaExC.

#film #FilmNiemy #SilentFilm #EdgarAllanPoe #DavidWarkGriffith #DWGriffith #HonoréDeBalzac

Pan Optykonpanoptykon@c.im
2023-01-13

Wykorzystam to, że sporo osób pisało ostatnio o filmie "Bielmo" ("Pale Blue Eye", 2022, Scott Cooper"). Nie żeby coś o nim napisać, bo jak dla mnie to meh i tyle właściwie mam o nim do powiedzenia. No, może poza tym, że kończy się jak "Władca pierścieni".

Nie. Wykorzystam to, by napisać, że pierwszym filmem, w którym pojawił się Edgar Allan Poe był siedmiominutowy "Edgar Allen Poe" z 1909 roku w reżyserii Davida Warka Griffitha. Zrealizowano go z okazji setnej rocznicy urodzin pisarza.

Błąd w tytule nie jest moją sprawką – powtarzam go za materiałami promocyjnymi z epoki. Przypuszcza się, że wynikał on z pośpiechu wytwórni Biograph, której bardzo zależało na wprowadzeniu go do sprzedaży jak najwcześniej w 1909 roku.
W filmie ukazano okoliczności powstania wiersza "Kruk", czerpiąc z poglądu, w myśl którego Poe napisał go pod wpływem śmiertelnej choroby jego żony, Virginii Elizy Clemm Poe. Wprowadzono jednak anachronizm, łącząc momenty publikacji wiersza i śmierci Virginii Elizy – w rzeczywistości ta zmarła w 1847 roku, a wiersz ukazał się drukiem dwa lata wcześniej.

Jeśli macie ochotę zobaczyć film, to jest dostępny m.i.n tutaj: youtube.com/watch?v=so8f9AUVAY.

#film #FilmNiemy #SilentFilm #EdgarAllanPoe #DavidWarkGriffith #DWGriffith #BiographCompany

Pan Optykonpanoptykon@c.im
2022-11-26

"Narodziny narodu" ("The Birth of a Nation", 1915, D. W. Griffith) są filmem wysoce problematycznym, łączącym narracyjną i wizualną maestrię z obrzydliwym przekazem i dziedzictwem w postaci realnej przemocy. Co istotne (bo wytrąca jego bezkrytycznym apologetom argument "Wiesz, to były inne czasy") – nie jest on tak postrzegany wyłącznie ze współczesnej perspektywy, lecz budził kontrowersje już w chwili premiery. I prowokował do różnych działań.

Jedną z osób, które film Griffitha sprowokował do działania był Oscar Micheaux, pionier kina afroamerykańskiego, alternatywnego względem mainstreamowego kina hollywoodzkiego – tworzonego przez Czarnych dla Czarnych, wyświetlanego poza głównymi kinami i pozbawionego dużej reklamy. A działaniem tym była realizacja polemicznego względem "Narodzin narodu" filmu "U naszych bram" ("Within Our Gates", 1920).

Micheaux zrealizował "U naszych bram" – jego drugi film – w trybie kina niezależnego, bo za grosze, w wynajmowanych na potrzeby zdjęć mieszkaniach i na ulicach, i w pełni autorskiego, był bowiem zarówno jego reżyserem, scenarzystą, jak i producentem. Film był tani, więc jego akcja rozgrywała się w czasach współczesnych, nie zaś bardziej atrakcyjnych historycznych realiach. A Micheaux, nie miał wieloletniego doświadczenia Griffitha w realizacji filmów, co widać. Niemniej "U naszych bram" to film, który warto zobaczyć, jeśli interesujecie się historią kina, nie tylko afroamerykańskiego.

A jest możliwość, by zrobić to nie tylko legalnie, ale i wersji bardzo ładnie odrestaurowanej. Zanim jednak napiszę, gdzie można film obejrzeć, podzielę się jeszcze jedną myślą.

Otóż. Oglądając odrestaurowaną wersję "U naszych bram" miałem wrażenie, że obcuję z filmem – a w szerzej perspektywie: z całym nurtem kina – w przypadku którego niewiele brakowało, żeby został wyparty z historii kina, nawet nie tyle celowo, co przez zaniechanie brak instytucjonalnych narzędzi i paradygmatów pozwalających na jego zachowanie, zarówno w pamięci, jak i fizycznej postaci. Zanim bowiem zainteresowano się historią kina afroamerykańskiego jako fenomenu z jednej strony swoistego, a z drugiej stanowiącego wycinek szerszej historii kina, a przynajmniej kina amerykańskiego, ogromna większość pionierskich filmów z tego nurtu zniknęła z powierzchni ziemi. To znaczy – nie zachowały się żadne ich kopie. Również "U naszych bram" uznawano za film zaginiony, dopóki w latach 70. ubiegłego wieku nie znaleziono jego kopii w Hiszpanii. Ponadto ta jedyna znana zachowana kopia filmu zawierała plansze tekstowe w języku hiszpańskim. Cudem (znaczy: przeze nieuwagę hiszpańskiego dystrybutora) ocalały tylko cztery oryginalne plansze, wskazujące na to, że wersja hiszpańskojęzyczna była uproszczona względem oryginału. Film w latach 90. XX wieku odrestaurowała amerykańska Biblioteka Kongresu, która obecnie udostępnia go w swoich kanałach. Gdyby film nie został odnaleziony w latach 70., znalibyśmy go dziś tylko z opisów. Wartości temu odkryciu dodaje fakt, że jest to najstarszy zachowany film afroamerykański. I raczej nie ma już co liczyć na to, że odnajdą się wcześniejsze.

Film w wersji HD (1080p) można obejrzeć na youtube'owym kanale Biblioteki Kongresu (youtube.com/watch?v=gtwrCto9az) i na jej stronie internetowej (loc.gov/item/mbrs00046435/). Ze strony biblioteki można go również pobrać w formacie mp4 (2,8 gb) i mov (11,3 gb).

Zachęcam do rzucenia okiem, zwłaszcza jeśli interesujecie się kinem niemym lub kinem afroamerykańskim.

#film #HistoriaKina #HistoriaFilmu #FilmHistory #OscarMicheaux #DWGriffith #DavidWarkGriffith #KinoAfroamerykańskie

Pan Optykonpanoptykon@c.im
2022-11-23

Podczas wczorajszej prelekcji w Dolnośląskiej Bibliotece Publicznej we Wrocławiu opowiadałem co nieco o "Narodzinach narodu" ("The Birth of a Nation", 1915, D. W. Griffith), a w celu zilustrowania mechanizmów funkcjonowania amerykańskiej branży filmowej w epoce kina niemego posłużyłem się fragmentami "Ktoś tu kręci" ("Nickelodeon", 1976, Peter Bodganovich).

"Narodziny narodu" i status, jaki osiągnął D. W. Griffith w ramach ówczesnego świata filmu, są zresztą bardzo istotne dla fabuły i wymowy "Ktoś tu kręci". Do tego stopnia, że Bogdanovich odtwarza w filmie premierowy pokaz "Narodzin narodu" (jeszcze pod tytułem "The Clansman") w Kalifornii i umieszcza na nim swoich bohaterów.

I tutaj dzieją się ciekawe rzeczy.

Zacznijmy od postawienia sprawy jasno – "Narodziny narodu" to arcydzieło, ale arcydzieło skrajnie rasistowskie, które przyczyniło się do odrodzenia Ku Klux Klanu i do klimatu USA lat 70. XX wieku pasowało dość średnio. I sądzę że Bodganovich doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Jak również z tego, że większość ówczesnej widowni "Narodzin narodu" raczej nie znała, a przynajmniej filmu nie widziała. Dlatego celowo przekłamał jego fabułę.

Chcąc zachować historyczną akuratność, od tytułu "The Clansman" Bodganovich nie mógł uciec. Mógł jednak zasugerować, że film jest o czymś innym niż w rzeczywistości, a przynajmniej, że ma inaczej rozłożone akcenty. No bo...

"Narodziny narodu" składają się z dwóch części – pierwsza jest poświęcona wojnie secesyjnej, druga zaś okresowi rekonstrukcji i narodzinom Ku Klux Klanu, który ukazany jest jako pozytywna organizacja, niosąca pomoc białym południowcom cierpiącą pod butem carpetbaggerów i wyzwolonych czarnych. Obie części trwają mniej więcej tyle samo, zaś cały film mieścił się na 12 szpulach taśmy (co przy standardowej prędkości wyświetlania odpowiadało trzem godzinom projekcji). Nie jest to ciekawostka na marginesie, lecz rzecz o znaczeniu fundamentalna dla wyjaśnienia tego, co (moim zdaniem) zrobił Bogdanovich.

(Dalej będę pisał o czarno-białej wersji reżyserskiej filmu, kolorowa wersja kinowa prezentuje się w tym względzie nieco inaczej, ale clou myśli pasuje do obu).

Otóż w "Ktoś tu kręci" w scenie premierowego pokazu "Narodzin narodu" kamera dwukrotnie zagląda do sali projekcyjnej i możemy zobaczyć, jak obsługa projektorów odkłada kolejne szpule taśm z filmami – najpierw dziewiątą, po czym jedenastą. Po tym, jak szpula jedenasta zostaje odłożona, naszym (i zgromadzonych na pokazie widzów) oczom ukazuje się scena "Narodzin narodu", w której oficer Konfederacji wraca do domu rodzinnego, a w progu wita go jego siostra. Następnie ukazana zostaje widownia, po niej napis "Koniec" na ekranie kina, później zaś następują wiwaty na cześć Griffitha ze strony osób obecnych na pokazie.

Sęk w tym, że scena powrotu oficera Konfederacji znajduje się nie w finale filmu, lecz pod koniec jego pierwszej części. A więc na szóstej szpuli. A nie dwunastej, jak sugeruje montaż.

W efekcie tego widz nieznający "Narodzin narodu" może mieć wrażenie, że film kończy się w chwili zakończenia wojny secesyjnej. Cała część poświęcona rekonstrukcji – w której w pełni ujawnia się rasistowski wymiar filmu Griffitha i gloryfikowany jest Ku Klux Klan – zostaje z jego wyobrażonej, konstruowanej przez Bogdanovicha i jego ekipę, wersji wyeliminowany.

Ma to pewne uzasadnienie w fabule, bo "Ktoś tu kręci" opowiada bowiem o wojnie w ramach branży filmowej, która kończy się w okolicach premiery "Narodzin narodu", a pokój między Północą i Południem można przenieść na branżę filmową. Niemniej mam wrażenie, że Bogdanovich, włączając do "Ktoś tu kręci" ujęcia z numerami taśm, chciał wyeliminować wysoce problematyczny aspekt filmu Griffitha, konstruując jego złagodzony obraz jako produkcji, w której nawet jeśli elementy rasistowskie i gloryfikacja Ku Klux Klanu występują, to w stopniu marginalnym.

"Dlaczego miałby to zrobić?" – zapytacie. Ano dlatego, że w swoim filmie w ogóle nie problematyzuje kwestii rasistowskiego wymiaru "Narodzin narodu", a jednocześnie wieńczy go obrazem widowni, która dzieło Griffitha entuzjastycznie oklaskuje. A myśl, że oklaskują rasistowski film i jest super – zwłaszcza jeśli jest niezamierzona – nie jest tą, z którą chciałoby się zostawić większość widowni w USA w latach 70. XX wieku.

Tak przynajmniej sądzę. Tak to widzę. Ale nie jestem pewien. Jeśli więc macie w tej kwestii odmienne zdanie, to wystawiam się na wirtualne bęcki, że nadinterpretuję.

#film #HistoriaFilmu #HistoriaKina #FilmHistory #PeterBogdanovich #DWGriffith #DavidWarkGriffith

Client Info

Server: https://mastodon.social
Version: 2025.07
Repository: https://github.com/cyevgeniy/lmst