#HistoriaFilmu

Pan Optykonpanoptykon@c.im
2022-11-30

Na wypadek, gdyby interesowały Was takie rzeczy, a nie dotarła do Was ta informacja*, to śpieszę donieść, że na stronie Filmopedia.org pojawiło się sporo nowych skanów archiwalnych numerów "Filmu".

Sam dopiero przyglądam się temu, co dokładnie zostało dodane, ale na pewno pojawiły się niedostępne wcześniej roczniki 1954, 1956-1962, 1964, 1966-1969, co samo w sobie jest już super. Tak więc – jupi!

* Nie bardzo rozumiem, z czego to wynika, ale twórcy projektu nie zamieszczają takich informacji na swoim fanpejdżu, więc o nowych zdigitalizowanych materiałach muszę dowiadywać sam, regularnie zaglądając na jego stronę.

#film #HistoriaFilmu #HistoriaKina #FilmHistory #RepozytoriaCyfrowe #OtartyDostęp #OpenAcess

Pan Optykonpanoptykon@c.im
2022-11-26

"Narodziny narodu" ("The Birth of a Nation", 1915, D. W. Griffith) są filmem wysoce problematycznym, łączącym narracyjną i wizualną maestrię z obrzydliwym przekazem i dziedzictwem w postaci realnej przemocy. Co istotne (bo wytrąca jego bezkrytycznym apologetom argument "Wiesz, to były inne czasy") – nie jest on tak postrzegany wyłącznie ze współczesnej perspektywy, lecz budził kontrowersje już w chwili premiery. I prowokował do różnych działań.

Jedną z osób, które film Griffitha sprowokował do działania był Oscar Micheaux, pionier kina afroamerykańskiego, alternatywnego względem mainstreamowego kina hollywoodzkiego – tworzonego przez Czarnych dla Czarnych, wyświetlanego poza głównymi kinami i pozbawionego dużej reklamy. A działaniem tym była realizacja polemicznego względem "Narodzin narodu" filmu "U naszych bram" ("Within Our Gates", 1920).

Micheaux zrealizował "U naszych bram" – jego drugi film – w trybie kina niezależnego, bo za grosze, w wynajmowanych na potrzeby zdjęć mieszkaniach i na ulicach, i w pełni autorskiego, był bowiem zarówno jego reżyserem, scenarzystą, jak i producentem. Film był tani, więc jego akcja rozgrywała się w czasach współczesnych, nie zaś bardziej atrakcyjnych historycznych realiach. A Micheaux, nie miał wieloletniego doświadczenia Griffitha w realizacji filmów, co widać. Niemniej "U naszych bram" to film, który warto zobaczyć, jeśli interesujecie się historią kina, nie tylko afroamerykańskiego.

A jest możliwość, by zrobić to nie tylko legalnie, ale i wersji bardzo ładnie odrestaurowanej. Zanim jednak napiszę, gdzie można film obejrzeć, podzielę się jeszcze jedną myślą.

Otóż. Oglądając odrestaurowaną wersję "U naszych bram" miałem wrażenie, że obcuję z filmem – a w szerzej perspektywie: z całym nurtem kina – w przypadku którego niewiele brakowało, żeby został wyparty z historii kina, nawet nie tyle celowo, co przez zaniechanie brak instytucjonalnych narzędzi i paradygmatów pozwalających na jego zachowanie, zarówno w pamięci, jak i fizycznej postaci. Zanim bowiem zainteresowano się historią kina afroamerykańskiego jako fenomenu z jednej strony swoistego, a z drugiej stanowiącego wycinek szerszej historii kina, a przynajmniej kina amerykańskiego, ogromna większość pionierskich filmów z tego nurtu zniknęła z powierzchni ziemi. To znaczy – nie zachowały się żadne ich kopie. Również "U naszych bram" uznawano za film zaginiony, dopóki w latach 70. ubiegłego wieku nie znaleziono jego kopii w Hiszpanii. Ponadto ta jedyna znana zachowana kopia filmu zawierała plansze tekstowe w języku hiszpańskim. Cudem (znaczy: przeze nieuwagę hiszpańskiego dystrybutora) ocalały tylko cztery oryginalne plansze, wskazujące na to, że wersja hiszpańskojęzyczna była uproszczona względem oryginału. Film w latach 90. XX wieku odrestaurowała amerykańska Biblioteka Kongresu, która obecnie udostępnia go w swoich kanałach. Gdyby film nie został odnaleziony w latach 70., znalibyśmy go dziś tylko z opisów. Wartości temu odkryciu dodaje fakt, że jest to najstarszy zachowany film afroamerykański. I raczej nie ma już co liczyć na to, że odnajdą się wcześniejsze.

Film w wersji HD (1080p) można obejrzeć na youtube'owym kanale Biblioteki Kongresu (youtube.com/watch?v=gtwrCto9az) i na jej stronie internetowej (loc.gov/item/mbrs00046435/). Ze strony biblioteki można go również pobrać w formacie mp4 (2,8 gb) i mov (11,3 gb).

Zachęcam do rzucenia okiem, zwłaszcza jeśli interesujecie się kinem niemym lub kinem afroamerykańskim.

#film #HistoriaKina #HistoriaFilmu #FilmHistory #OscarMicheaux #DWGriffith #DavidWarkGriffith #KinoAfroamerykańskie

Pan Optykonpanoptykon@c.im
2022-11-23

Podczas wczorajszej prelekcji w Dolnośląskiej Bibliotece Publicznej we Wrocławiu opowiadałem co nieco o "Narodzinach narodu" ("The Birth of a Nation", 1915, D. W. Griffith), a w celu zilustrowania mechanizmów funkcjonowania amerykańskiej branży filmowej w epoce kina niemego posłużyłem się fragmentami "Ktoś tu kręci" ("Nickelodeon", 1976, Peter Bodganovich).

"Narodziny narodu" i status, jaki osiągnął D. W. Griffith w ramach ówczesnego świata filmu, są zresztą bardzo istotne dla fabuły i wymowy "Ktoś tu kręci". Do tego stopnia, że Bogdanovich odtwarza w filmie premierowy pokaz "Narodzin narodu" (jeszcze pod tytułem "The Clansman") w Kalifornii i umieszcza na nim swoich bohaterów.

I tutaj dzieją się ciekawe rzeczy.

Zacznijmy od postawienia sprawy jasno – "Narodziny narodu" to arcydzieło, ale arcydzieło skrajnie rasistowskie, które przyczyniło się do odrodzenia Ku Klux Klanu i do klimatu USA lat 70. XX wieku pasowało dość średnio. I sądzę że Bodganovich doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Jak również z tego, że większość ówczesnej widowni "Narodzin narodu" raczej nie znała, a przynajmniej filmu nie widziała. Dlatego celowo przekłamał jego fabułę.

Chcąc zachować historyczną akuratność, od tytułu "The Clansman" Bodganovich nie mógł uciec. Mógł jednak zasugerować, że film jest o czymś innym niż w rzeczywistości, a przynajmniej, że ma inaczej rozłożone akcenty. No bo...

"Narodziny narodu" składają się z dwóch części – pierwsza jest poświęcona wojnie secesyjnej, druga zaś okresowi rekonstrukcji i narodzinom Ku Klux Klanu, który ukazany jest jako pozytywna organizacja, niosąca pomoc białym południowcom cierpiącą pod butem carpetbaggerów i wyzwolonych czarnych. Obie części trwają mniej więcej tyle samo, zaś cały film mieścił się na 12 szpulach taśmy (co przy standardowej prędkości wyświetlania odpowiadało trzem godzinom projekcji). Nie jest to ciekawostka na marginesie, lecz rzecz o znaczeniu fundamentalna dla wyjaśnienia tego, co (moim zdaniem) zrobił Bogdanovich.

(Dalej będę pisał o czarno-białej wersji reżyserskiej filmu, kolorowa wersja kinowa prezentuje się w tym względzie nieco inaczej, ale clou myśli pasuje do obu).

Otóż w "Ktoś tu kręci" w scenie premierowego pokazu "Narodzin narodu" kamera dwukrotnie zagląda do sali projekcyjnej i możemy zobaczyć, jak obsługa projektorów odkłada kolejne szpule taśm z filmami – najpierw dziewiątą, po czym jedenastą. Po tym, jak szpula jedenasta zostaje odłożona, naszym (i zgromadzonych na pokazie widzów) oczom ukazuje się scena "Narodzin narodu", w której oficer Konfederacji wraca do domu rodzinnego, a w progu wita go jego siostra. Następnie ukazana zostaje widownia, po niej napis "Koniec" na ekranie kina, później zaś następują wiwaty na cześć Griffitha ze strony osób obecnych na pokazie.

Sęk w tym, że scena powrotu oficera Konfederacji znajduje się nie w finale filmu, lecz pod koniec jego pierwszej części. A więc na szóstej szpuli. A nie dwunastej, jak sugeruje montaż.

W efekcie tego widz nieznający "Narodzin narodu" może mieć wrażenie, że film kończy się w chwili zakończenia wojny secesyjnej. Cała część poświęcona rekonstrukcji – w której w pełni ujawnia się rasistowski wymiar filmu Griffitha i gloryfikowany jest Ku Klux Klan – zostaje z jego wyobrażonej, konstruowanej przez Bogdanovicha i jego ekipę, wersji wyeliminowany.

Ma to pewne uzasadnienie w fabule, bo "Ktoś tu kręci" opowiada bowiem o wojnie w ramach branży filmowej, która kończy się w okolicach premiery "Narodzin narodu", a pokój między Północą i Południem można przenieść na branżę filmową. Niemniej mam wrażenie, że Bogdanovich, włączając do "Ktoś tu kręci" ujęcia z numerami taśm, chciał wyeliminować wysoce problematyczny aspekt filmu Griffitha, konstruując jego złagodzony obraz jako produkcji, w której nawet jeśli elementy rasistowskie i gloryfikacja Ku Klux Klanu występują, to w stopniu marginalnym.

"Dlaczego miałby to zrobić?" – zapytacie. Ano dlatego, że w swoim filmie w ogóle nie problematyzuje kwestii rasistowskiego wymiaru "Narodzin narodu", a jednocześnie wieńczy go obrazem widowni, która dzieło Griffitha entuzjastycznie oklaskuje. A myśl, że oklaskują rasistowski film i jest super – zwłaszcza jeśli jest niezamierzona – nie jest tą, z którą chciałoby się zostawić większość widowni w USA w latach 70. XX wieku.

Tak przynajmniej sądzę. Tak to widzę. Ale nie jestem pewien. Jeśli więc macie w tej kwestii odmienne zdanie, to wystawiam się na wirtualne bęcki, że nadinterpretuję.

#film #HistoriaFilmu #HistoriaKina #FilmHistory #PeterBogdanovich #DWGriffith #DavidWarkGriffith

Pan Optykonpanoptykon@c.im
2022-11-17

Na boku ważniejszych projektów i nieśpiesznie zgłębiam sobie temat odbioru filmu "Gabinet doktora Caligari" ("Das Cabinet des Dr. Caligari", 1920, Robert Wiene) w polskiej prasie okresu międzywojennego.

No i niedawno odkryłem inspirowany tym filmem wiersz, opublikowany w 1922 roku na łamach warszawskiego "Naszego Kurjera". Autorem wiersza był, wówczas siedemnastoletni, Adam Ważyk, a zadedykowany został jego bratu – Leonowi Trystanowi, aktorowi i późniejszemu reżyserowi filmowemu.

====================
Do mistrza Caligari

Przynosisz ze sobą tchnienie tajemnych światów.
Zatruty oddech, obcy narkotyczny zapach...
Zawrotne głębie kryją szpitale warjatów:
mury gniotące niebo w swoich czarnych łapach.

Jakiż to uśmiech kryje na spieczonych wargach,
które własnym oddechem, niby trądem, przeżarł, —
lunatyk obwożony po wszystkich jarmarkach,
zamknięty w czarnym pudla somnambulik — Cesar?

Wodziłeś go na pokaz — z kiermaszu na kiermasz —
nocą słałeś na żer z zbrodniczem rozkazaniem.
A dziś oto z obłąkanych snów naszych żer masz
z rojeń, którym nie oprzem się już, nie ostatniem.

Legendarny doktorze, mistrzu Caligari,
któryś dwudziestym wiekom za kuglarza przystał —
w pryzmacie swym krzywym twe ciemne okulary
cały świat załamały, jak stuścienny kryształ.

Gdy przez ciszę nocy przesuniesz groźne ramię,
by latarnią przyświecić drogę czarnoksięstwu,
mroczny promień na tafli twych szkieł się załamie
i wirujący przestwór zagarnie pod cień swój.

Obłąkańcy, więzieni przez głuche szpitale,
będą majaczyć dzieła, któreś ty poczynał,
i będą śnić bezkształtnie i roić zuchwale
złowróżbne stąpanie czarnego manekina;

nocne dziwy: ciosy zadane niespodzianie:
miasta — gdzie twa krzywa jarmarczna buda gości...
wijącym się w męczarni w dławiącym kaftanie
objawisz się — upiorna legendo przyszłości.
====================

Dane bibliograficzne: Adam Waż., Do mistrza Caligari, "Nowy Kurjer", 28.04.1922, s. 4.

#film #ekspresjonizm #expressionism #EkspresjonizmNiemiecki #GermanExpressionism
#HistoriaMediów #HistoriaKina
#HistoriaFilmu #FilmHistory #Caligari #poezja #wiersz

Client Info

Server: https://mastodon.social
Version: 2025.07
Repository: https://github.com/cyevgeniy/lmst