"Kijów płonie. Siedem godzin nocy eksplozji i pożarów. „Za całe te lata nie pamiętam czegoś takiego. Teraz leciało, wybuchało non stop” — pisze kijowianka.
245.
245 śmiercionośnych dronów nad Ukrainą. Do tego rakiety — balistyczne, manewrujące. Noc piekła.
Kijów przeżył najcięższy atak tej wojny. I nie tylko Kijów: w Odesie wskutek ataku zginął jeden człowiek. Płonęły budynki. Runęły ściany. Przerażone dzieci. Starzy ludzie, którzy znów usłyszeli huk, jakiego nikt nigdy nie powinien słyszeć drugi raz.
A tymczasem w Polsce...
W polskiej alternatywnej rzeczywistości już nie zauważa się związku między 14 balistycznymi rakietami i 245 dronami a debatą kandydatów na prezydenta o tym, czy w 2015 roku w ogóle była jakaś wojna, czy Ukraina to kraj czy „bufor”, czy może jednak trzeba ustawić Zełenskiego i dziesiątki milionów ludzi na kolanach — żeby wreszcie się zamknęli.
W polskiej debacie wojna niby się kończy. A może dla części nigdy się nie zaczęła — tylko była jakimś tam „sporem granicznym za Bugiem”.
Dopóki świat będzie szukać usprawiedliwień dla Rosji — będą płonąć miasta. Będą umierać ludzie.
Rakiety wystrzeliwują inni — ale to tu, w Polsce, co niektórzy będą udawać, że to „przypadek”, że to „napięcia”, że to „takie mają tam zwyczaje”.
A tymczasem kolejne pokolenie Polaków pochłanie imperialną propagandę jak tlen. Głosuje na Brauna — i ten jad wraca choć póki nie w formie dronów, lecz w słowach.
W pseudo-inteligentnych perfo, w tweetach, w sondażach, w debacie o „prawdziwym Polaku z krwi”.
I wtedy cel zostaje osiągnięty:
Zamiast współczucia — ironia.
Zamiast realności wojny — denializm.
Zamiast pożarów w Kijowie — brednie o tym, że wojny nie było.
I już Karol Nawrocki nie na problemu, żeby stwierdzić — „w 2015 roku nie było wojny”.
Tym jednym zdaniem nie tylko rozgrzeszył kłamstwo. On je potwierdził jako wygodną narrację — w czasie, gdy miasta płoną, a Ukraina wciąż się broni.